Ciągle słychać narzekania mediów w naszym kraju, że Polska zmierza w kierunku państwa wyznaniowego. Głośno o tym było, gdy tworzono zapisy prawne o aborcji. Teraz z kolei głośnio jest o tym z powodu in vitro czy homo-związków. Ogólnie rzecz ujmując gdy tylko ktoś o poglądach lewicowych lub liberalno-lewicowych chce przeforsować jakieś zmiany w prawie, z miejsca zarzuca ewentualnym przeciwnikom, że domagają się wprowadzenia katolickiej dyktatury. Zapomina w ten sposób oczywiście o faszyzmie i komunizmie, dwóch ateistycznych dyktaturach, które spowodowały, że ubiegły wiek był najbardziej krwawy w historii ludzkości. Wtedy także, łagodnie rzecz ujmując, wierzącym odmawiano wpływu na kształtowanie życia społecznego i starano się ich usuwać z wszelkich stanowisk publicznych. Niestety podobne zmiany zaczynają zachodzić również obecnie. Już teraz byłby problem gdyby zadeklarowany katolik oświadczył, że sprzeciwia się legalizacji homo-związków. Jak nic, pisano by w gazetach, domaga się państwa wyznaniowego i kościelnej dyktatury. Co więcej, nie sądzę, by osoba znana ze swej wiary katolickiej oraz przywiązana do nauki Kościoła, objęła jakąś wysoką funkcję w Unii Europejskiej. Myślę, że obecna „grupa trzymająca władzę” w imię ochrony demokracji na to by po prostu nie pozwoliła. Z tego też powodu z zaciekawieniem przeczytałem w Radiu Watykańskim notkę, że pani prezydent Kostaryki Laura Chinchilla wzięła udział w tradycyjnej pielgrzymce pieszej do sanktuarium Matki Bożej Anielskiej w Cartago, po czym w obecności biskupów zawierzyła w opiekę Bogu i Maryi władze publiczne kraju. Oczywiście również tam, choć Kostaryka jest państwem katolickim, odezwał się chór postępowców, że miesza Kościół w politykę. Na co pani prezydent odpowiedziała, że „zawierzenie miało charakter ściśle duchowy i nie wystawia na szwank żadnej z konstytucyjnych zasad, a wpisuje się w powszechność chrześcijaństwa”.
